sobota, 6 lutego 2010
Talisman - Talisman (1990)
Ostatnimi czasy poszukiwałem jakiegoś dobrego kawałka melodyjnego hard rocka. Buszując tu i ówdzie natrafiłem na bardzo interesujące zjawisko amerykańsko-szwedzkiej współpracy – zespół Talisman.
W zespole tym liczą się przede wszystkim dwie osoby. Pierwsza to Jeff Scott Soto, amerykański wokalista, którego poważne początki datuje się na połowę lat 80-tych, kiedy to wspomógł swoim głosem pewnego szwedzkiego gitarzystę o intrygująco brzmiącym nazwisku Yngwie Johann Malmsteen. Płyta „Rising Force” spowodowała niemałe spustoszenie w gitarowym światku – nikt wcześniej na poletku rockowo-metalowym nie czerpał z barokowej klasyki na taka skalę ani tak nie olśniewał techniką gry. Na albumie tym za bębnami usiadł znany z wieloletniej współpracy z Jethro Tull Barriemore Barlow, gitarę basową obsłużył Marcel Jacob. Między tym ostatnim a Jeffem została najwidoczniej nawiązana nić porozumienia, bo to oni właśnie stanowili trzon Talisman kilka lat później.
Album otwiera „Break Your Chains” tajemniczym klawiszowym wstępem. Po chwili zza chmur rysuje się coraz wyraźniej przewodni riff gitarowy, który wraz z sekcją perkusyjną zdradza już, że mamy do czynienia z porządnym rockowym materiałem. Instrumenty zgrane są z wyczuciem, bez wyraźnej dominacji, refrenowe chórki mocno zakorzenione są w poprzedzającej płytę dekadzie, akustyczno-elektryczne gitarowe solo jeszcze dodatkowo lekko podnosi adrenalinę. Nie ma wytchnienia, muzyka od razu biegnie dalej do „Standing On Fire”, nieco wolniejszego od poprzednika, w żadnym wypadku jednak słabszego. Wyraźnie słychać bas, dzieki czemu podziwiać możemy zarówno techniczne przygotowanie Marcela jak i jego wyczucie melodii oraz rytmu. Jego gra nie tylko podtrzymuje strukturę piosenek, ona również je ozdabia i zamyka niczym wisienka na urodzinowym torcie.
Kolejne utwory nie odkrywają nic nowego, zresztą sam zespół to nie załoga floty Krzysztofa Kolumba. Prezentują oni solidny, melodyjny i wpadający w ucho hard-rock czerpiąc nieco z Van Halen czy Mr Big. Wprowadzane są jednak ciekawsze zróżnicowania dynamiki, a elementem najbardziej się wyróżniającym się jest gitara basowa, która stopniem zaawansowania gry idzie miejscami w parze z gitarą prowadzącą, a Jeff śpiewa bardzo dobrze, z uczuciem i doskonale dopasowuje się do nastroju piosenek.
Czy debiutowanie hard-rockowym albumem w 1990 roku nie przypomina jednak wysyłania telegramu w 2010 r.? Tutaj moim zdaniem tkwi sedno małej popularności naszej gromady – w czasach grunge’u i flanelowych koszul ich muzyka wydawała się przestarzała, nieaktualna, mimo jej niezaprzeczalnej wartości oraz muzykalności twórców (większość partii klawiszy oraz programowania perkusji wykonał sam Marcel!). Zespół wydał później jeszcze sporo świetnych płyt i do dziś ma swoje grono wyznawców, których jednak zasmuciła wiadomość o niedawnej śmierci Marcela Jacoba. Borykał się on z problemami zdrowotnymi oraz finansowymi, co spowodowało, że chyba nie widział tzw. światełka w tunelu i postanowił zakończyć swoją historię jak i historię Talisman.
Polecam zapoznanie się z tym zespołem, gdyż zdecydowana większość stworzonej przez nich muzyki jest pierwszej klasy i na pewno znajdzie wielu swoich zwolenników.
Subskrybuj:
Posty (Atom)